Anioł

Oto Anioł. Właściwie pierwszy w życiu, którego malowałam. Ten temat zawsze wydał mi się trudny. Bo trudno w dzisiejszym świecie nie zrobić z anioła tandetnego, odpustowego badziewia. Plastikowego kiczu wołającego o pomstę do nieba. Wszędzie widzi się anielskie skrzydła: wytatuowane na plecach wyuzdanych "modelek", na koszulkach, w kreskówkach, grach komputerowych, zmalowane na murach. Nawet telefony komórkowe pakowane są w etui ze skrzydłami. Łatwo jest splugawić tak piękną postać. Dobro zawsze jest łatwiej obrażać. Bo nie da się splugawić plugawego. Na szczęście prawdziwi aniołowie obronią się sami bo światło nawet zasłonięte nadal oświetla tę drugą stronę. 
Do tego anioła podeszłam entuzjastycznie. Jeszcze tego samego dnia, którego moja dobra przyjaciółka zapytała czy nie namalowałabym KIEDYŚ anioła, pojechałam po płótno. Wyszukałam ładną twarz w internecie, która wydała mi się anielska, rozrysowałam skrzydła i... i utknęłam w martwym punkcie. Kilkakrotnie zamalowywałam to co zrobiłam i zaczynałam od nowa. Żadna twarz nie wydała mi się odpowiednia. To było dosłownie tak, jakby ktoś w momencie gdy nie patrzyłam, zmieniał to co namalowałam. Z bratem, który widział fragment moich zmagań uznaliśmy, że to sam anioł stał za moimi plecami i gdy próbowałam coś poprawić  mówił "nie, nie, nie to wszystko nie tak!" i popychał mój łokieć tak, by nie dało chlapnąć farbą w odpowiedni sposób. Na koniec kręcił ze zniesmacznionym grymasem głową. Szczerze nie byłam zadowolona póki po obraz nie przyjechała koleżanka. Jaka to jest siła sugestii, że euforia uznania dla mojej pracy zmieniła podejście. 
Skrzydła podobały mi się od początku. Ale nie jestem ich autorem. Skrzydła to odrębna historia. Nigdy nie malowałam farbami większego formatu niż 18x24.  Póki malowałam twarz tego anioła, która spokojnie zmieściłaby się w wyżej wymienionym formacie dawałam radę. Skrzydła namalowała moja druga połówka. Okazało się, że ja nie jestem nawet w stanie wycisnąć  odpowiedniej ilości farby by starczyło na zamaszyste pociągnięcie pędzla. Skrzydła namalował mój mąż. 


Cieszę się, że obraz się spodobał bardziej niż mnie. Dużo bardziej. Cieszę się, że mogłam spotkać się z tak bliską osobą mimo pięciu lat bardzo sporadycznego kontaktu. Taka jest siła przyjaźni. Z prawdziwym przyjacielem nawet po latach rozmawia się tak jakby się nie widziało raptem kilka tygodni. Podobno większość przyjaźni nie umiera tylko więdnie. Ta nasza jest niczym kaktus: broni się sama i wytrzymuje największą suszę.

Share:

5 komentarze

  1. Piękny Twój/Wasz obraz i słowa o przyjaźni :-) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Anioły są takie ciche...

    Pozdrawiam, E.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny anioł. Ale rozumiem, że ciężko być zadowolonym z własnego dzieła ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. podziwiam ogrom pracy i wkład męża - pochwal go !!!

    takie przyjaznie sa niesamowite....

    OdpowiedzUsuń

Twoje słowa karmią mojego bloga. Dziękuję!