Podziwiam ludzi zorganizowanych, systematycznych i ogólnie życiowo ogarniętych z optymizmem rozpoczynających każdy dzień kończących je z euforią radości. Jeśli chodzi o mnie ręce opadają mi coraz niżej (niedługo prawdopodobnie zupełnie odpadną bo już nie wiem w co mam je wkładać). Kiedyś już pisałam, że wpadłam w pinball mode łażąc z kąta w kąt nie robiąc niczego konkretnego. Łucja (i tak na prawdę w ogóle nikt 😕) mi w tym nie pomaga bo śpi jak zając na miedzy i byle szurnięcie może ją obudzić. Gdy nie śpi angażuje mnie doszczętnie i dba bym się przypadkiem nie przepracowała. Efekt jest taki, że jestem rozdarta między ogarnianiem a zabawą i na nic mi się zda organizator, kalendarz, najpiękniejszy nawet notes. Notorycznie niedospanie nie poprawia mi humoru a delirium twórczości odczuwam niczym głód i pragnienie na środku pustyni. Ten notes zrobiłam phi... dwa miesiące temu? Od różanej sukienki nie zrobiłam nic a marzenia wywołują kłucie serca. Czuję, że niedługo pęknę niczym pęcherz na małym, umęczonym palcu w niewygodnym bucie i powiem co na prawdę czuję i uważam...albo po prostu będę beczeć. Teraz to tylko kilka słów niecierpliwości i filcowy notes, którego pewnie nigdy nie skalam najmniejszą nawet literką.
Liczę, że kiedyś napiszę ociekający optymizmem post pełny różowej waty cukrowej, lukru i posypki wieloowocowej. Może jak tylko przejdzie ta burza czyhająca na horyzoncie... tam za nią na pewno świeci słońce. Tymczasem przepraszam tych wrażliwych, którzy przełykają tylko gładkie słowa ale myśli i uczucia mam skaktusiałe.