Estera jest chrześcijanką. Jeszcze tego nie wie ;)
Nad ubrankiem pracowałam cały przedświąteczny tydzień. Zrobiłam bufiaste bolerko, które zajęło najwięcej czasu, sukieneczkę: połączenie lnu z szydełkową górą na szerokich szelkach zapinanych na guziczki, buciki, które najtrudniej sfotografować ze względu na ruchliwość właścicielki, opaskę w formie kokardy.
Zużyłam trochę ponad jeden motek akrylowej włóczki.
Jestem bardzo zadowolona z efektu końcowego a nietypowość ubranka wśród dzieci chrzczonych w tym samym Wielkanocnym czasie dała się zauważyć. Estera znaczy gwiazda.
Chciało by się rzec "veni, vidi, vici". Veni, vidi owszem ale z vici to już gorzej. Niestety po raz kolejny w moim życiu ufność ludziom okazała się być najgorszą rzeczą na jaką można się odważyć.
Po przybyciu na miejsce okazało się, że nie mam w moim poczuciu fizycznej możliwości zaprezentowania moich wyrobów, chyba że trzymałabym wszystko w rękach albo położyła na płasko na stoliku. Umówione "meble" rozeszły się nim dojechaliśmy. Nie mogę określić tego co czuję inaczej niż zawód. Smutny zawód.
Dumą się nie unoszę ale duma nie pozwoliła mi tam dłużej zostać.
Fatal error a życie toczy się dalej...
Aby oderwać się od szału tworzenia na potęgę w ramach kiermaszu ( co już nie jest tak motywujące) zrobiłam fotkę jednej w owych tworzonych. Kolejna rzecz z serii "mała rzecz a cieszy".
Za niecały tydzień 17 kwietnia w Niedzielę Palmową w Szydłowcu koło Radomia wydarzy się kiermasz wielkanocny, gdzie będzie można mnie spotkać pod zamieszczonym niżej banerem i oglądać moje prace (i nie tylko oglądać) ;)
Pierwotnie chciałam tam tylko zajrzeć, żeby zobaczyć jak to wygląda ale na szczęście Mąż przekonał mnie, żebym wzięła udział w kiermaszu jako wystawca. Wykonaliśmy banderę ale bynajmniej nie czarną i tak przygoda się zaczyna.
Oby tylko pogoda dopisała!
Kiedy zaczynała się moja prawdziwa przygoda z szydełkowaniem zakupiłam motek akrylowej włóczki za niemałą sumę. Szkoda mi było zużywać jej na cokolwiek więc czekała na lepsze dni. Melanż koloru mielonego mięsa i atramentu momentami spłowiałego. Satysfakcja gwarantowana. To nie będzie ostatni tego typu naszyjnik. A pomysł? Jako, że podróże kształcą mój wypad z małżonkiem do galerii (nie handlowej) zaowocował wspomnieniem naszyjnika jaki mignął mi na dziewczynie zwiedzającej muzeum. Dosłownie ułamek sekundy wystarczył na zainfekowanie.
Szalikonaszyjnik (Szalijnik) ma 5 metrów długości ;)