Chyba dorastam bo kupiłam sobie buty na obcasie ;) oczywiście mam tam jakieś "na-specjalną-okazję" a teraz mam takie "na-co-dzień". Jeszcze pięć lat temu parsknęłabym śmiechem na wieść, że będę mieć buty na obcasie choć jakoś czułam tak przez skórę, że tak się stanie. Na szczęście nie zmieniłam się na tyle by nie myśleć o wejściu na drzewo czy wytarzaniu się w liściach albo leżeniu na śniegu. W grę również wchodzi grzebanie rękami w ziemi,mizianie trawy  czy łażenie po kałużach. A odkąd mam kalosze legalnie chodzę z dzieciakami :) Ogólnie walczę z przemijaniem zachowując w sobie porządne okruchy dziecka. A tak na prawdę ciąglę marzę o lataniu lub o tym by zmniejszyć się do rozmiaru Calineczki bądź też o tym innym świecie gdzie zwierzęta i rośliny mówią i nic nie ma logicznego wytłumaczenia bo ileż można myśleć o tym czy nam starczy do pierwszego...
A ostatnio marzę o tym jak szybko bym biegła gdybym tylko znalazła się w lesie. Tak bardzo mi brakuje lasu. Odkąd mieszkam pod Warszawą prócz tuj, których niecierpię oglądam jedynie pola kapusty i skrawki zaniedbanych trawników między jezdnią a chodnikiem.

A las? Las to jest coś! W liceum jak miałam doła chodziłam w swoje ulubione miejsce w lesie...
Pare lat wcześniej z bratem zbudowałam tam szałas. Była praktycznie niewidoczny bo jego głównym elementem była gałąź, która rosła bardzo nisko. Przygieliśmy ją do ziemi i pozatykaliśmy przestrzenie między gałązkami czym się dało. Zimą sarny wyjadały co lepsze więc z biegiem czasu daliśmy sobie spokój i pozostały same patyki i liście, które wyrastały niestrudzenie każdej wiosny na nowo maskując naszą misterną konstrukcję. Później brat przestał się interesować moim towarzystwem więc chodziłam już sama. Miejsce było wymarzone. Od leśnego traktu było to zaledwie kilkadziesiąt metrów. Odbijało się w prawo za strumykiem w taką prawie niewidoczną dróżkę, która wiodła do nikąd (dalej były bagna). Później pojawiła się tam ambona ale to już było później... Gdy już się szło tą niewidoczną dróżką teren pochylał się. Po prawej strumień płyną nieco niżej a do szałasu jeszcze trzeba było odbić w lewo, pod górkę aż w zasięgu wzroku pojawiały się jodełki. Szło się tu łatwo bo z jakiegoś powodu rosły w tym miejscu prawie same buki. Uwielbiam buki. Najbardziej zaraz po dębach i grabach. Buki nie pozwalają wyrastać podszyciu więc chodzi się po dywanie z zeschłych liści. A nad głowami nieosiągalne korony, wysoko, wysoko walczące o promienie słońca... Las zawsze kojarzył mi się z gotycką katedrą... Wysokie, smukłe, strzeliste filary; krzyżujące się żebra sklepienia, witraże z liści i tych najcieńszych gałązek... Kiedy już zbliżałam się do strumienia czułam się jakbym zbliżała się do domu. Tak jakoś lżej i bezpieczniej. Potrafiłam godzinami siedzieć nad nim, patrzeć się w malutkie wodospady tworzące się na oślizgłych gałęziach zatopionych w wodzie albo w trawę rosnącą na dnie, która mimo mojej znajomości roślin nie wiem czym była i  którą nurt czesał i targał wiecznie w tym samym kierunku. Gdy już się napatrzyłam a mój umysł zostawał wypłukany z tych wszystkich myśli jakim pozwalałam przepływać przez moją głowę w sposób niekontrolowany, szłam dalej, przeskakując na drugą stronę strumienia/strumyka w zależności od intensywności opadów w ostatnich dniach. Szłam chwilę pod niezbyt strome zbocze i zasiadałam na liściach bukowych układając kształty z szyszek pozbieranych w okolicy lub wbijając patyki w ziemię. Czas wtedy nabierał swojego naturalnego, pożądanego tempa. Mogło mnie nie być najwyżej trzy godziny a mi zdawało się, że minęły dni... Tak. Myślę, że tam zyskałam parę tygodni życia, które mogę dodać do życiorysu jako te, które wydarzyły się przed i po moim istnieniu. To był mój inny świat i mimo, że zwierzęta mnie raczej omijały (i ja byłam im wdzięczna za ich powściągliwość w nawiązywaniu przyjaźni) była to jedna z tych krain baśni, która zasługuje na opis w książce niesamowitej: fantastycznej. Ktoś pomyśli "nuda" a dla mnie każda wizyta w moim ulubionym miejscu, oznaczonym przeciągniętą w brzmieniu literą "U", było jak przejście przez szafę do magicznego świata...

Przyznam, że mnie poniosło moje rozmarzanie się =) ale dzięki temu znów tam byłam!

A dziś prezentuję Panią Dalię z piękną głową... w torbie na zakupy... Nie sfotografowałam tego gadżetu po zasunięciu suwaka: można ją sprytnie zwinąć do środka pokrowca, którą jest kieszonka z suwakiem. A Pani Dalia pozostaje na zewnątrz dumna i blada z tymi wszystkimi swoimi wymalowanymi falbankami.
Znalazłam swój złoty środek. Połączenie trzech rzeczy, które uwielbiam, bez których było by mi smutno. Wahałam się przez pewien czas co ma dla mnie większą wartość: malowanie, rękodzieło czy zamiłowanie przyrody głównie flory. I oto powstała fuzia moich trzech pasji: malowanie flory na własnoręcznie uszytych rzeczach... na moim ulubionym lnie (w sumie obrazy też maluje się na lnie: lnianym płótnie rozciągniętym na krośnie/drewnianej ramie także niewiele się zmieniło prócz formy podobrazia ;P )




Pozdrawiam Was wszystkie i wszystkich gorąco i tak myślę... netu nie mam: jedynie parodię netu w telefonie ale lato się skończyło a może ktoś już za nim tęskni i mu smutno a moje maki z candy mogły by rozweselać tego kogoś ilekroć by na nie spojrzał? Myślę, że losowanie już niebawem! Pa!

Share:

8 komentarze

  1. mujbosze, jak dobrze wiedzieć, że są jeszcze ludzie jakby żywcem wyjęci z małego księcia, którzy mimo wieku, wcale do końca nie dorośli i nie skostnieli. czasem jak słucham moich bardzo "dojrzałych" znajomych to aż mnie dreszcz przebiega i mam wrażenie, że ta wielka "dorosłość", o której mówią, to po prostu totalna ignorancja, brak fantazji i umiejętności cieszenia się, szczególnie z tych drobnych rzeczy i ulotnych chwil, które budują naszą codzienność.
    dzięki, że jesteś i dajesz promyczek nadziei w tym szarym świecie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. starszego brata nie miałam,ale miałam takie miejsce z kimś kto go zastępował. Ledwo weszliśmy w dorosłość, a wszystko co ważne odchodzi w zapomnienie. On daleko, buduje swój świat, w którym ja już się ledwo mieszczę. A nasze drzewo dalej rośnie...

    Nie mam kaloszy! :(

    OdpowiedzUsuń
  3. co za piękny post! nie tylko sama tam siebie przeniosłaś do tego miejsca, ale i mnie :) kwiat wspaniały na torbie! czym malujesz?

    OdpowiedzUsuń
  4. pięknie napisałaś :) mam podobne odczucia i co do lasu, i co do dojrzałości.
    z butami na obcasie mam podobnie - dopiero niedawno (na wiosnę) dojrzałam do posiadania takich i chodzenia w nich z przyjemnością :)
    a torba prześliczna.

    OdpowiedzUsuń
  5. O, masz tak samo na nazwisko jak ja ;) I prześlicznie malujesz - zupełnie nie jak ja ;) Uściski dla Ciebie!

    OdpowiedzUsuń
  6. widokiem malunku jak zawsze jestem zachwycona

    a ta doroslosc?... magiczne miejsce... super to ujelas... :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajna torba, właśnie dzięki malunkowi jest taka ciekawa :))) Uważam, że to wspaniała sprawa, jeśli można łączyć swoje zainteresowania. Mnie się to też częściowo udaje.
    I życzę dorosłości połączonej zawsze z jakąś częścią dzieciństwa!!!
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wyróżniłam twój blog w nowej akcji bloggerskiej. Zapraszam! http://curiouscreativeness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Twoje słowa karmią mojego bloga. Dziękuję!