Przyszła zima. Powstała czapka. Minęła zima. Minął rok. Przyszła następna zima. Czekała czapka ale zima jeszcze się nie skończyła. Zdążyłam w ostatniej chwili.
W kwestii czapek jestem antyfanem. Czapek nienawidzę. Zsuwają się na oczy, gryzą, przekręcają, niszczą misternie ułożoną przez poduszkę fryzurę, gubią się, nie pasują ale mimo to mają bardzo poważną zaletę: grzeją czaszkę a niektórym nawet pasują. Nie myślę tutaj o sobie. Nie, nie! Ja od widoku siebie w czapce bardziej nie lubię swojego widoku w czapce po nieprzespanej nocy. Ale zima ma to do siebie, że się czapki nosi więc tę czapkę znoszę.
Ach! Bym zapomniała.
Candy trwa!
Już od zarania mojego bloga zastanawiam się nad męską stroną rękodzieła. Jest to sfe rabardzo uboga w wytwory bo o ile dla dzieci i mnie, kobiety, a nawet dla domu mam setki pomysłów o tyle zupełnie brakuje mi weny do wymyślania rzeczy dla mojego lubego.
Na ostatnim dziergsession dostałam od Cathlin motek malabrigo w pięknym piaskowym kolorze. Wróciłam zadowolona do domu, spojrzałam na małżonka i od razu wiedziałam co powstanie z tej wełenki. Założenie było oczywiste już od pierwszej myśli: będę robić na drutach. Motek od blogowej koleżanki był dodatkową zachętą bo to strasznie sympatyczna włóczka. I oto zaczęłam dziergać. Oczka prawe i lewe to nie problem ale jak na początek myślę może być. Powstała rzecz podobająca się mnie i mężowi a to najważniejsze.
Dzisiejszy temat posta nie jest przypadkowy bo dziś jest szczególny dzień. Ten Pan, właściciel komina, brody i fajki ma dziś urodziny.
Wszystkiego najlepszego Mężu :*

Pan Łoś trafił do nas przed wigilią już ponad sześć lat temu. Skrywał się w zgrzewce pepsi pomiędzy butelkami. Chwilę po tym urodził się Antoś. Antoś urósł. Urodziła się Estera. Antoś i Esterka rośli. Dzieci bawiły się w swoim pokoju. To było jakieś dwa lata temu. Normalny krajobraz zabawy. Rozrzucone klocki, domek dla lalek, autka, przytulanki, grzechotki a pośród nich, pomijana reklamowa maskotka pepsi sprzed paru lat. Zabawa Esterki przetaczała się ponad twórczym chaosem zabawy, Antoś budował wieżę z klocków aby ją zaraz zburzyć, gdy nagle jakby spotkali się "ach to Ty!". Łoś przypasował do dziecięcej rączki i pozostali przyjaciółmi. To jest właśnie ta zabawka, która była z nami w najróżniejszych miejscach: w Niemczech, nad jeziorami, nad morzem, na wsi w mieście, na plaży, na trawniku, w lesie. Przespała przygnieciona Esterki ciepłym brzuszkiem setki nocy, setki razy ginęła i była poszukiwana ze łzami, setki razy czekała aż Esterka zje obiad, myła razem z nią zęby a nawet ma swoją własną szczoteczkę. Kiedyś, w czasach gdy Estera jeszcze nie wiedziała jaka jest różnica pomiędzy osłem a łosiem a wiedziała już, że takie zwierzęta istnieją był nazywany Łosiołem. Potem już był tylko Łoś. Łosiek. Tatą Łosia w większości zabaw jest Smok, którego uszyłam Antosiowi gdy Esterka miała jakieś trzy miesiące, mamą jest bocian z Atlasu.
To jest przyjaźń :)
Teraz Łoś doczekał się własnej garderoby w postaci sweterka na drutach ;)
